Z samego rana obudził ją dzwonek do drzwi.
Była sama w domu, gdyż Jordi i Valeria pojechali gdzieś na wspólne zakupy.
Blondynka ubrana w krótkie spodenki i za dużą koszulkę Linkin Park’a otworzyła
drzwi jeszcze zaspana.
- Bułeczki
przyszły do pięknej pani – w progu przywitał ją Marc, pokazując siatkę jeszcze
ciepłych bułek. – Dotrzymuje spełnienia zakładów – puścił jej oczko i wszedł do
domu Jordiego Alby, kiedy blondynka zrobiła mu miejsce w przejściu.
- Jesteś
głodny? – zapytała, wchodząc do kuchni.
Piłkarz
pokiwał głową i usiadł przy stole. Julia wzięła siatkę z bułkami zaczęła je
rozkrajać. Z lodówki wyjęła ser, ketchup i podała na talerzu. W między czasie
zrobiła herbatę, którą chwile później stała po obu stronach stołu. Marc nie mógł oderwać od dziewczyny wzroku.
Musiał przyznać, że była bardzo ładna i jak dla niego – idealna. Pomimo braku
nawet najmniejszej ilości makijażu czy tak zwanego „buszu” na głowie. Cenił sobie naturalne piękno.
- Bardzo
dobre- zachwalał po zjedzeniu kilku bułek – Już czuję ten nadmiar kółek na
treningu!
Dziewczyna
się zaśmiała, kiedy rozdzwonił się jej telefon. Podreptała do salonu i
odebrała, nie patrząc na wyświetlacz.
- Halo? –
odebrała, wciąż się uśmiechając do Bartry.
- Julia, ja
tęsknie - usłyszała głoś Oliviera i mina
jej zrzedła. – Wciąż cię kocham!
- Nie
obchodzi mnie to. Miałeś swój czas i spieprzyłeś sprawę. A teraz żegnam –
powiedziała po angielsku i rozłączyła się, wyłączając przy okazji telefon.
- Jesteś
angielką, prawda? – zapytał Marc, kiedy weszła ponownie do kuchni. Po jej minie
zobaczył, że coś się stało. – Wszystko okej?
- Nic nie
jest okej – odpowiedziała i popiła herbatę. Głos Oliviera zepsuł jej humor.
Musiała się przyznać sama przed sobą, że wciąż mu jej brakuje, ale nie pozwoli
się skrzywdzić. Nie zaufa mu drugi raz. – Mój były dzwonił.
- To
wszystko wyjaśnia… A teraz, proponuję spacer! Do treningu mam jeszcze sporo
czasu, a ty nie znasz Barcelony – uśmiechnął się do niej, poprawiając jej tym
samym trochę humor. Polubiła go. Był pozytywnie nastawiony do życia i aż
grzechem byłoby mu nie zaufać.
- To musisz
poczekać, przecież nie będę paradować w piżamie po mieście – zaśmiała się i
wstała od stołu. – Daj mi ze dwadzieścia… no dobra, maksymalnie pół godziny!
Chłopak się
uśmiechnął i przytaknął. Dla niej mógłby czekać nawet wieczność!
Koło godziny
dziesiątej wyszli z domu Alby. Na szczęście Valeria dała jej klucze na wszelki
wypadek. Kiedy zamknęła zamki, szli przed siebie. On miał schowane ręce w kieszeni, lecz co
chwila na nią zerkał.
- Jak dobrze
pamiętam, to nasz stadion już znasz. Mogę ci pokazać miejsce, które jest
idealne do relaksu – zaproponował, a ona się zgodziła. Nie znali się długo, a wręcz bardzo krótko,
jednak Marc był kimś wyjątkowym.
Po chwili
poczuła jak znów odczuwa mały dyskomfort w kolanie. Chciała przed piłkarzem
ukryć swój ból, jednak jej kulanie go trochę zaniepokoiło.
- Wszystko w
porządku z twoją nogą? – zapytał, zwalniając tempo i uważnie się jej
przyglądając.
- Możemy na
chwilę usiąść? – spytała po czym znaleźli ławeczkę, na której usiedli.
Dziewczyna rozmasowywała sobie kolano, a Marc wciąż jej się przyglądał. Patrząc
na nią z boku, skądś ją kojarzył, lecz nie mógł sobie przypomnieć skąd.
- Może
chcesz wrócić do domu? – spytał troskliwie, a ona z grymasem musiała przytaknąć.
Nie widziała innego wyjścia. Nie słuchała lekarza, to teraz ma z głowy co
najmniej kilka dni.
- To rzepka.
Wyskoczyła mi, a w domu zostawiłam stabilizator- wyjaśniła, kiedy wstali z
ławki. Marc bez namysłu wziął ją na ręce i szedł przed siebie.
-
Zwariowałeś? Postaw mnie na ziemi! – śmiała się głośno, a on kręcił głową.
- Jesteś
kontuzjowana, nie mogę patrzeć jak kulejesz – spojrzał w jej oczy i znów
zniewalająco się uśmiechnął. Pokręciła głową z dezaprobatą i pozwoliła się
nieść. Po raz pierwszy od blisko
tygodnia poczuła radość w swoim życiu.
Valeria
stała w oknie i wciąż wydzwaniała do przyjaciółki, której jak na złość musiała
paść bateria. Denerwowała się, nie
wiedząc gdzie może być.
Kiedy
ponownie spojrzała w okno zobaczyła rozbawioną Julię, którą niósł Marc Bartra.
Szatynka uśmiechnęła się pod nosem i dalej patrzyła na szczęśliwą przyjaciółkę.
Po chwili poczuła na swoich biodrach ręce Jordiego, który oparł podbródek na
jej ramieniu.
- Coś tu
wyczuwam – powiedział, całując policzek dziewczyny.
- Osz
cholera! Kurczak się pali! – spanikowała Valeria i momentalnie oderwała się od
Jordiego i podbiegła do piekarnika.
- Nie to
miałem na myśli! Chodzi mi o tą twoją przyjaciółkę i Marca!
- Tak tak,
to jedno. Ale kurczak to drugie!
Przed domem,
Marc postawił dziewczynę na ziemi. Podziękowała mu za spacer i za noszenie,
do którego nie był zobowiązany.
- Doskonale
sama bym sobie poradziła – dopowiedziała i uśmiechnęła się w kierunku piłkarza.
- Cała
przyjemność po mojej stronie… Szkoda, że tak się skończyło, jednak mam
nadzieję, że nie raz jeszcze wyjdziemy – puścił jej oczko, a ona czuła jak na
jej policzek wkracza rumieniec. Powoli zbliżała się do drzwi frontowych.
Pomachała mu na pożegnanie a on jej odmachał. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, on
odszedł wciąć wpatrując się w to miejsce, gdzie przed chwilą stała ona.
Czy
zawróciła mu w głowie? Można tak powiedzieć. Zdecydowanie Julia była inną
dziewczyną od tych wszystkich, które poznał.
_________
Szalona Valeria, Coppernicana, specjalnie dla Ciebie :*
Ochhh, specjalnie dla mnie ♥
OdpowiedzUsuńDobrze, że Julia z Marcem zdobyli wspólny język, bo jak to stwierdziło moje Albiątko - może coś z nich być :D
Czekam na kolejny! :)
Bardzo podoba mi się rozdział, jak i cały opowiadanie. Julia z Marc'iem zaczynają się dogadywać, no no. Jeśli możesz to informuj mnie na GG: 16129046
OdpowiedzUsuńI zapraszam na nowość na que-me-amas.blogspot.com
Pozdrawiam ;*
Mega podoba mi się Twój blog! Przeczytałam wszystkie rozdziały. :D Oli zachował się strasznie,jak dupek po prostu i mam nadzieję,że Julia szybko zapomni,a w tym pomoże jej Bartra :D
OdpowiedzUsuńJakbyś mogła to powiadamiaj mnie o kolejnych notkach i zapraszam na swojego bloga recordsmaimoren.blogspot.com :)